Najnowsze komentarze
Michał Mikulski do: Jedźcie na Erzberg!
@mca - to żaden problem!
no i co???? nie zakładam nowego po...
widziałes date opublikowania posta...
Michał czy jest możliwość zakupien...
Zdaję sobie sprawę, że w przypadki...
Więcej komentarzy
Moje miejsca

18.06.2008 00:30

Enduro + piasek + korniszony + ekipa Ścigacz.pl = świetna zabawa!

Zmobilizowany tekstem Magdy K. postanowiłem opisać moje pierwsze wrażenia po weekendowym wypadzie na Mistrzostwa Świata w Rajdach Enduro, które to odbyły się w słonecznym Kwidzynie.

A działo się i to wiele. Wbrew pozorom jednak nie będzie pisał o oszałamiających umiejętnościach poszczególnych zawodników, czy organizacji (to znajdziecie w relacji z zawodów, która już za kilka dni zawita na Ścigacz.pl). Tak się złożyło, że offroadowa ekipa na owy wyjazd się powiększyła. Z reguły imprezy tego typu obskakujemy wraz z Poochinim, jednakże Mistrzostwa Świata wymagały bardziej doborowego grona. Do Kwidzyna oprócz mnie i Marcina zawitał także zapewne znany Wam z krajowych imprez Cross Country Krzysztof Tomaszek, szefowa Magda Krasicka, najlepszy operator-montażysta-reżyser RON oraz moja przyjaciółka Magda Z.

Ekipa Ścigacz.pl -
Kwidzyn

Ponoć udany wypad to przede wszystkim ekipa fajnych ludzi. Tutaj ich bez wątpienia nie brakowało.  Już dojazd dolnośląskiej części redakcji do Kwidzyna zapowiadał niezłe emocje - głębokie rozmyślenia na temat nowej jednostki miar i notorycznie powtarzające się pytanie "jak pracuje wieża ciśnień?", przeciętnemu zjadaczowi chleba wydałyby się co najmniej dziwne. Dopiero następnego dnia dołączył do nas skład lubelsko-warszawki.

Piach, tumany kurzu, huk, brud i 120 najlepszych światowych zawodników - ten sport się kocha, albo nienawidzi. Jak się okazało, osoby, które pierwszy raz widziały tego typu rywalizację (a ściślej mówiąc dwie Magdy) szczerze polubiły ten sport. Można by się zastanawiać, czy nie wynikało to przypadkiem z tego, iż połowa zawodników to egzotyczni Hiszpanie lub przystojni Włości, jednak wersja, iż to "fajny sport" jakoś bardziej pasuje. Od samego rana skupiliśmy się na jednym (poza ciężką, redakcyjną pracą) - dopingowaniu Barka Obłuckiego. Już na pierwszej próbie Extreme Krzysztof stał skoncentrowany z polską flagą i w czekał w pełnej gotowości na przyjazd naszego idola.

Krzysztof kibicuje
Bartowi

Niestety, na drugiej pętli silnik w Husqvarnie naszego rodaka padł. Na temat całej sytuacji ciężko obiektywnie mi się wypowiedzieć, choć bardzo bym tego chciał. Z racji jednak sympatii jaką wszyscy darzymy Bartka poprzestanę na tym, iż był on strasznie zawiedziony i zdenerwowany tym, że nie mógł pokazać się przed polskimi kibicami. Pamiętajmy jednak, że nie wynikło to w żaden sposób z jego winy - zawiódł sprzęt. 

Z dużym żalem kontynuowaliśmy przyglądaniu się rywalizacji. Oprócz kibicowaniu naszym innym rodakom, mocno dopingowaliśmy także naszych faworytów z poszczególnych klas - Marko Tarkkali, Joakimowi Ljunggrenowi czy młodemu zawodnikowi Husqvarny, którego nazwisko jest trudne w pisowni :). Po zakończeniu zawodów udaliśmy się do naszych pokoi, a wieczorem udeżyliśmy w miasto na ... koncert MANDARYNY!

Niestety, jak to zwykle bywa - spóźniliśmy się! Był to okropny cios, ponieważ zobaczenie tej mega gwazdy "śpiewającej" na żywo musi być nie lada przeżyciem. Była tylko jedna opcja zapomnienia o tej niewątpliwej porażce...

Co zaowocowało...

Dzień drugi był dużo dłuższczy niż poprzedni i nie koniecznie z racji nocnych wojażdy klubowych. Ktoś z ekipy (dokładnie zresztą wiem kto...) wpadł na genialny pomysł, by pojechać nad rzeczkę, gdzie ponoć zawodnicy przejeżdżają ją tylko w jednym miejscu. Tak, rzeczywiście przejeżdżali rzeczkę - mostem. Późniejszy marsz wzdłóż trasy do mało spektakularnego błota także mocno zapadał w pamięć, prawie tak bardzo jak banda upitych "kibiców", którym brakowało tylko wideł (kalosze i puszki po piwach mieli swoje). Aż przykro, że światowa czołówka będzie kojarzyć Polskę z bandą rozjuszonych - żeby nie powiedzieć wieśniaków, buraków i bezmózgów - pseudokibiców. 

Już prawie jedną nogą siedząc w samochodzie, Poochiniemu przypomniało się, że przegapiliśmy koncert MANDARYNY. Musiał to jakoś odreagować.


Około godziny 17:00 zapakowaliśmy się do samochodu i po jakiś 8h jazdy byliśmy w domu z bagażem niesamowitych wspomnień, nowych doświadczeń i świetnych emocji. Na takie dni naprawdę warto czekać!

Powyższy tekst proszę traktować z przymróżeniem oka. Bez cienia ironi - poza zabawą, jest to także ciężka praca. Postanowiłem pokazać dość personalnie owy wyjazd, tylko po to by przybliżyć Wam koledzy i koleżanki jaka jest druga strona medalu takich imprez. Z tego miejsca chciałem także podziękować Magdom, Krzychowi, RONowi, Poochowi i chłopakom z Endurosport.pl za miłe towarzystwo! 

Fotki austorstwa przeróżnego. Więcej znajdziecie TUTAJ.

 

 

 

 

Komentarze : 6
2008-06-18 23:14:10 Hyzio

Bo dobra ekipa to podstawa udanego melanżu!!...

2008-06-18 17:25:30 gelo webmaster

Na samą myśl o tym co tam się działo zaczyna mnie boleć wątroba :D xD....

2008-06-18 14:34:21 Manhatan

Ale każda matka kocha swoje dzieci... :D

2008-06-18 12:34:43 Żmija

Cóż.. ten piasek i kurz dla Ciebie nie były nowością (w przeciwieństwie do mnie). Opis całkiem niezły chociaż nie bardzo rozumiem dlaczego z imprezy nie umieściłeś swojego zdjęcia bachorze :P

Ps. Może w czwartek będzie powtórka z rozrywki.. hmm.

2008-06-18 12:18:15 Beavis

Nadzieja matką głupich... :D :D :D

2008-06-18 01:28:03 Manhatan

Z chwili na chwilę, coraz bardziej zaczynam żałować tego iż ominęła mnie kolejna życiowa przygoda, którą niewątpliwie byłby Kwidzyn... Pozostaje mi mieć nadzieję, że przy kolejnej tego typu okazji ekipa Ścigacz.pl weźmie mnie ze sobą...

  • Dodaj komentarz