27.06.2008 13:35
1780km przygód
18. czerwca w godzinach popołudniowych wyruszyliśmy z pod wrocławskiej miejscowości w stronę Trójmiasta, gdzie dnia następnego miała odbyć się prezentacja nowego quada Yamahy (o czym przeczytacie już niedługo na łamach Ścigacz.pl). Tym razem ekipa wyjazdowa była trochę mniejsza, ponieważ Krzysztof T. musiał pozostać w domu. Z Wrocławia do składu Ja + Magda dołączył Poochini i Agata. W gwoli ścisłości - Agaty na zdjęciach nie uświadczycie, bo jest bardzo mało imprezowa i lubi siedzieć w aucie. Zresztą jej aparycja nie należy do najprzyjemniejszych, choć to wytłumaczalne, biorąc pod uwagę, że Agata to nasz nadworny GPS.
Pensjonat na Hipo******
Po około 500km drogi, którą zresztą przemierzaliśmy w zastraszającym tempie prawie 8. godzin, dotarliśmy do zabookowanego pensjonatu w Sopocie. Z racji tego, iż była 1. w nocy, dotarcie do miejsca naszego przyszłego zamieszkania nie było łatwe. Gdy już dotarliśmy na miejsce, drzwi otworzyła nam starsza pani w swetrze a’la niedoszły poseł Kononowicz, okularach wielkości felg od fiata 126p, pochłaniające mściwie papierosa marki MOCNE. „Jest grubo...” - naszły nas pierwsze przemyślania. Drugie naszły nas, kiedy pani bez pardonu weszła do chatki z papierosem w buzi. Jak się okazało domek był dość przestronny - na parterze na podłodze leżało około 5 materaców. Parter jednak wyglądał jeszcze względnie. Prawdziwą corridą było to, co działo się na piętrze. Pomijam fakt jednoosobowego pokoiku (dla Magdy! :) ) z nie pościelonym małym łóżeczkiem, połamanymi meblami rodem z amerykańskich horrorów klasy B. Żeby tego było mało - ciężko mi o tym mówić, bo było to traumatyczne przeżyjcie - na podłodze leżały, delikatnie mówiąc, odchody. Hm... jak za 50zł/noc to standard wyszukany.
Czym
prędzej ulotniliśmy się z „pensjonatu” (pani wzięła
naszą rezygnację „na klatę” i nawet powieka jej nie
drgnęła!) i po krótkiej rozmowie z Agatą znaleźliśmy
nocleg.
Biorąc pod uwagę, iż było około 1:30, był to nie lada wyczyn. Z
przymykającymi się oczami, lekko zasypiając za kierownicą,
ruszyliśmy za wskazówkami naszej urodziwej pani GPS.
„Za 20 metrów skręć w lewo.” –
powiedziała Agata swoim jakże
przyjemnie elektronicznym głosem.
Jako, że Agaty trzeba słuchać, skręciłem w lewo. Panowie
policjanci niestety nie uwierzyli mi, że to Agata kazała mi
wjechać pod zakaz. 5. punktów + 300zł odebrało mi resztki
chęci do życia. Grubo po godzinie 2. w nocy padliśmy na
łóżka.
„One night in Sopot”
W czwartek 19. czerwca pozbieraliśmy się dość wcześnie rano, gdyż około godziny 10. musieliśmy być zwarci i gotowi na testy nowego czterokołowca japońskiej marki. Miło było zjeść śniadanie i ogarnąć się delikatnie w łazience. Punkt 10. zawitaliśmy na granicy Spotu z Gdynią. Okazało się jednak, że prezentacja odbywa się trochę później, więc mieliśmy chwilę czasu dla siebie. Nie było innej opcji – udaliśmy się na plażę! Poochini z Magdą moczyli się po kolana w lodowatej wodzie, a ja padłem jak zabity na piasek i wdychałem świeże, morskie powietrze. Morze, ponad 20. stopni Celsjusza, lekki zimny wiatr i bliscy ludzie w pobliżu – bajka! Aż nie chciało się wstawać.
Kilkadziesiąt minut później dotarła do nas ekipa warszawsko-lublińska w składzie: Żmija i RON. Po wspólnym śniadaniu, udaliśmy się na tor gdzie aż do godziny 19. testowałem nowego quada Yamahy. Mimo, iż nie chcę zdradzać jeszcze, co to był za sprzęt, to już teraz powiem, że była to jedna z lepszych czterokółek jaką miałem okazję jeździć. Świetne właściwości jezdne wsparte dynamicznym silnikiem, pozwalały poszaleć nawet takiej quadowej sierocie, jaką jestem ja.
Zakończenie testów uczciliśmy w mniej oficjalnych warunkach, przy piwku i grillu. Oczywiście, dla ekipy Ścigacz.pl byłoby to za mało, więc bez dłuższego namyślania postanowiliśmy zaatakować legendarny klub Sfinks. Oszczędzę Wam opowiadania naszej drogi do klubu i powrotu, bo nie jest to historia na bloga. Trzeba przyznać jednak, że bawiliśmy się wyśmienicie, a powrót o 3. w nocy po sopockiej plaży, w trakcie burzy, jest czymś czego się nie zapomina.
W brew pozorom piątek nie był dniem bólu głowy i
niestrawności. W wyjątkowo dobrej formie udaliśmy się na
podbój Trójmiasta. Niestety, ekipa Żmija + RON
musiała udać się do Kowna na Dni Suzuki, więc pozostaliśmy w
trzyosobowym składzie. W trakcie gdy Poochini relaksował się w
hotelowym pokoju, my z Magdą udaliśmy się do sopockiego Aqua
Parku (drogo jak cholera!) i na plażę. Wieczorem pozwiedzaliśmy
najciekawsze przybytki Gdańska i dość wcześnie położyliśmy się
spać, gdyż w sobotę rano czekało nas ponad 400km do Siemiatycz,
gdzie obywały się Mistrzostwa Polski i Puchar PZM w Cross
Country. Zresztą relacje z tej imprezy możecie przeczytać tutaj.
Czerwona kontrolka
Pamiętacie jak staliśmy wraz z Manhattanem i Poochinim w środku Czech podczas po wrotu z Erzbergu? No, to właśnie identyczna kontrola pojawiła się nam na 40km przed Siemiatyczami. Zagotowało się we mnie i to porządnie. Oczywiście lokalne warsztaty mogą to zrobić, ale ogólnie rzecz biorąc za zaglądniecie co się dzieje minimum 300zł. Jako, iż z Poochinim nie raz naprawialiśmy motorynki, to postanowiliśmy, że z autem będzie to samo. Nie było…
Nie przejmując się jednak bardzo, zaatakowaliśmy tor w Siemiatyczach, gdzie spędziliśmy całą sobotę. Późnym popołudniem pojechaliśmy zakwaterować się w pensjonacie. Zgadnijcie.. Było wszystko to samo, co w powyżej opisywanym, tylko bez odchodów. Czuliśmy się wyróżnieni, bo nasz domek jako jedyny, był murowany. Mimo to szefowa była bardzo uprzejma i poleciła nam kilka okoliczny lokali. Niestety, nie wiedzieć czemu, był to dzień, kiedy wszyscy mieli wesela. W promieni 40km nie było ani jednego wolnego łóżka. Udało nam się trafić do pewnej „agroturystyki”, lecz – bez zbędnej przesady – woleliśmy spać w aucie. Tak też się zresztą stało. Zakupiliśmy 2. kilo pysznych truskawek, parówki na śniadanie i najkrótszą noc w roku spędziliśmy w samochodzie. Niedziela przebiegała pod hasłem odpoczynku. Wylegiwanie się na trawie i śledzenie rywalizacji wychodziło nam nad wyraz dobrze.
Kierunek: Warszawa!
Doświadczenia z powrotu z Erzbergu nauczyły nas, że bez
ładowana akumulatora można przejechać około 300km. Biorąc pod
uwagę, że do domu mieliśmy ponad 600., nie było możliwości byśmy
obrócili trasę za jednym podejściem. Postanowiliśmy udać
się do Warszawy, żeby przenocować w zaprzyjaźnionym mieszkaniu i
następnego dnia wykombinować co zrobimy z autem. Samochód
zaczął przygasać w okolicach Starego Miasta, by zatrzymać się
kompletnie pod operą. Nie zrobiło to na nas większego wrażenia,
zwłaszcza, iż jak wyszliśmy z auta, spotkaliśmy … Muńka
Staszczyka!
Stare Miasto nocą wygląda genialnie!
Obeszliśmy wszystkie możliwe uliczki w poszukiwaniu sklepu
spożywczego. Okazało się, że jedyny otwarty znajdował się 3. km
od miejsca naszego zakwaterowania. To ma być ta stolica? :). Tak
czy inaczej do mieszkania wróciliśmy późną nocą, a
nasz wypad zakończyliśmy wspólnym oglądaniem filmu
„Dwa dni w Paryżu” (koniecznie zobaczcie!). Około
świtu poszliśmy spać, by za kilka godzin zebrać się z wyr i
szukać jakiegokolwiek mechanika. Kilka obgryzionych paznokci
później, dwa siwe włosy więcej – auto zostało
naprawione. Uczciliśmy to obiadem w chińskiej knajpie i o 18.
wyruszyliśmy do domu…
Dom –
Trójmiasto – Siemiatycze – Warszawa –
Dom
We wtorek o 2. w nocy położyłem się do
łóżka. Czwarty tydzień z rzędu mieliśmy przygody z
wyjazdami. Er
zberg, Baden-Baden (o nim niedługo!), Kwidzyn i w końcu prawie tygodniowy trip po Polsce.
Praca w Ścigacz.pl jest wbrew pozorom bardzo ciężka, ale to
właśnie dla takich chwil z przyjaciółmi uzupełnia się bazy
danych, wykonuje milion telefonów dzienni i siedzi po
nocach. Żadna inna praca nie da możliwości poznania tylu
ciekawych ludzi, przeżycia tylu niesamowitych chwil i przede
wszystkim posiadania tak wielkiej satysfakcji.
Co będzie następne? Na razie mamy chwilowe
wakacje od wyjazdu, ale już niedługo szykuje się coś baaaardzo
dużego. Grecja? Rumunia? Zaglądajcie na Riderblog.pl!
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Offroad (24)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (6)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)