03.06.2008 12:52
Kosmiczny powrót z Erzbergu w stylu Ścigacz.pl
Wyjeżdżając po rozdaniu nagród, około godziny 17:00, ze słonecznej austriackiej miejscowości, jedyną rzeczą która mogła nas martwić było mega zakurzenie naszych lans-dolnośląskich felg. Sprawa o tyle ważna, że bez owych w stanie błyszczącym, nici z podrywu dziewczyn na McDonaldsie. Przełknęliśmy to jakoś jednak i ruszyliśmy w ponad 600km trasę na Wrocław. Przebiegała ona dość sprawnie, zaś popisy nawigatorskie Poochiniego, który tylko przy użyciu mapy europy (!) wyprowadził nas z Austrii, przerastały moje najśmielsze oczekiwania. Postanowiliśmy zresztą, że następnym razem jedziemy z globusem, co by utrudnić trochę wyjazd. W każdym razie, wszystko było w porządku, dopóki na pulpicie naszej rajdowej furmanki nie zapaliła się kontrolka "z akumulatorkiem". Szybki telefon do ojca-mechanika i tylko jedna opcja: jedźcie jak najdalej się da...
Okazało się, że wysiadł alternator i straciliśmy ładowanie. Muzyka została szybko zgaszona, klima zresztą też, co przy 30stopniowym upale jest nie lada poświęceniem, i ruszyliśmy na podój Czech. Około godziny 23:30 zgasły nam wszystkie światła i kontrolki wewnętrzne auta. Było to na tyle nieprzyjemne, że - wyżej wychwalany - Poochini musiał przyświecać sobie telefonem komórkowym mapę, co w rezultacie pozwoliło nam pozwiedzać kilka czeskich polnych ścieżek. Błądząć tak po omacku po dziurawych drogach naszych południowych sąsiadów, wycierajać ciągle parującą przednią szybę bluzą Manhatana i obstawiając w którą stronę będzie następny zakręt, mieliśmy nadwyraz dobre humory.
Pogorszyły się one, kiedy auto zgasło nam w środku lasu, pod górkę i na wejściu w zakręt. Najśmieszniejsze było to, że wyładowaliśmy tak baterię, iż nie działały światła awaryjne. Szybka akcja - Poochini wyleciał z trójkątem i machał jak opętany najeżdżającym ciężarówką, że bliżej niezidentyfikowany obiekt zjeżdża właśnię z górki bez oświetlenia. Manhatan wziął się za kierowanie mnie na oślep, ja zaś bez żadnych wspomagań walczyłem z linią środkową jezdni, a rowem melioracyjnym. Było młodzieżowo, choć pędzące z naprzeciwka 9. tonowce, mrugające drogowymi światłami prosto w moje oczy, przyprawiały o gęsią skórkę.
Trzy godziny później, stojąc w zapyziałej czeskiej wsi, o jeszcze bardziej "wsiowej" nazwy, której powtórzyć się nie da, dotarła do nas pomoc. Wrzucenie nowego akumulatora i kilkadziesiąt minut później byliśmy już w domu - okazało się, że stanęliśmy dosłownie kilkanaście kilometrów pod granicą.
Wszystko dobrze się skończyło, a wniosek może być tylko jeden - na akumulatorze bez ładowania można zrobić 310,5km :).
Komentarze : 2
Aż mnie w środku ściska, że mnie tam nie było :| W zeszłym sezonie przegapiłam Erzberg Rodeo, w tym również. Oby 2009 pozwolił mi wyruszyć z Wami w podróż, o ile ktoś ze mną wytrzyma :D Bo chłopaki po wyprawie do Garmisch nie za bardzo mają ochotę wyruszać ze mną w długie podróże. Czekamy na pełną relację z tego wyjazdu i daj znać po powrocie z Baden Baden.
Hehehe, no ladnie ladnie :)
Daliscie czadu chlopaki - bez 2 zdan XD
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Offroad (24)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (6)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)