06.07.2008 22:48
"Hola, hola drogi przyjacielu!" - czyli...
Wszystko zaczęło się w jeden piękny poranek, kiedy to Lovtza zadzwonił oznajmiając, iż jadę na testy sportowej Hondy do niemieckiej miejscowości Baden-Baden. Jako, że swoją przygodę z motocyklami zaczynałem od motocykli drogowych (jeśli motorynka liczy się jako szosówka...), to z techniką jazdy po asfalcie nie byłem całkowicie na bakier. Mimo wszystko, było pewne, że niektóre rzeczy trzeba sobie przypomnieć. Wrzuciłem kombinezon do mojej rajdowej Astry I i pięć godzin później byłem w Warszawie.
Litr
Ogólnie nowoczesny, sportowy, czterocylindrowy motocykl o pojemności 1000ccm kojarzył mi się z dresiarzami, którzy owy kupują na pierwsze moto i lansują się po wsi przed laseczkami, które wyjątkowo często odwiedzają solarkę i mają nadnaturalnie jasne włosy. Drugim skojarzeniem były cyferki: poniżej 3. sekund do 100km/h, 180KM, 180kg, v-max 299km/h... Zasiadając za sterami nowiuteńkiego GSX-Ra 1000 wiedziałem, że będzie dobrze. Motocykl jest naprawdę mały i ani przez chwilę nie wydaje się ociężały. Nawet przy moim szalonym wzroście rzędu 170cm nie miałem problemu z za bardzo nadwyrężonymi nadgarstkami itp. itd.
Ogień! Przyspieszenie, przyczepność i poręczność jest niesamowita. Ten motocykl po prostu pożera asfalt i nawet taka sierota jak ja może czuć się na nim bardzo pewnie. Może to właśnie problem litrowych sprzętów – kierowca czuje się na nim za pewnie, do pierwszego dzwona, który może skończyć się tragicznie. Trzycyfrowe wskazania prędkościomierza z „2” na przedzie to norma. Nawet jeśli wybierze się najsłabszą mapę zapłonu (są aż trzy możliwość), to i tak ten sprzęt zabija dynamiką. Po kilku godzinach spędzonych na nowodworskim lotnisku uśmiech z twarzy mi nie znikał.
Rozdygotane dłonie, pot spływający po plecach i jedna myśl: „to nie to…”. Mimo, iż jazda na sportowych motocyklu sprawia masę radości i jest piekielnie emocjonująca, to strach przed glebą zabija dużo funu z jazdy. Może gdybyśmy mieli okazję pośmigać po profesjonalnym torze, na wyczynowych motocyklach, to był bym bardziej nakręcony na tego typu śmiganie. Póki, co uspokajam Manhatana i zostaję przy offroadowym śmiganiu – nawet jeśli to gorzej mi wychodzi :).
Baden - Baden
Leniwy jestem strasznie i opisanie ponad 3 tysięcy kilometrów na motocyklu szosowym w trasie jest dla mnie zadaniem niewykonalnym. Tak czy siak było baaaardzo emocjonująco i dzięki tej wyprawie mogę dopisać do listy doświadczeń kolejne ciekawe. Wyniki mojej pracy w Niemczech znajdziecie tutaj: http://www.scigacz.pl/Honda,Technical,Workshop,200 8,,relacja,z,Niemiec,5892.html
Już niedługo
kolejna dawka moich jakże głębokich rozmyślań. Szykujcie się na
tekst o tajemniczym tytule „Wyższość silnika dwusuwowego
nad wszystkim!” :).
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Offroad (24)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (6)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)